...coraz czesciej dochodze do wniosku... ze jestem wyrodna córką własnych rodziców... tak bardzo sie różnimy... tak bardzo ich nie rozumiem... inne priorytety... inne myslenie... inne podejscie do zycia... dzis chcialam zrobic przyjemnosc mamci ... pojechalam po n ia do pracy... kupila dla niej tulipnki zeby poczula pierwszy dzien wiosny... a co dostalam w zamian?... mase gozkich słow... i wciaz te sama gadke... "jak ty mozesz zyc w takim burdelu"... paproszki na podlodze okazaly sie wazniejsze niz rozmowa z własna córką... a to tylko wierzcholek gory lodowej... jedyne co po niej odziedziczylam.. to dar ranienia ludzi, ktorzy chca dobrze... ktorzy kochaja... jednym głupim słowem... mozna dotknac bardziej niz policzkiem wymierzonym otwarta ręką...
...a mialam taki dobry humor.. słonecznie wiosenny wrecz... a tu klapa...