lis 09 2004

...350...


Komentarze: 6

..odkąd pamiętam wizyta u fryzjera wiązała się dla mnie zawsze z wielka traumą... juz pierwsze postrzyżyny były wielka pomyłka... długo byłam łysym dzieckiem.. tatuś często znajomym pokazywał mnie tylko w czapeczce.. co by się nie wstydzić... aż nagle wyrosły mi piękne długie kręcone włoski.. wyglądałam jak istny aniołeczek.. do czasu, kiedy to moja siostra wyjechała na obóz zostawiając moja wiecznie zabiegana mamę z jak się okazało -  problemem do ścięcia.. i tak oto w wieku 3 lat stałam się chłopczyca.. bo wygodniej.. od tego czasu znienawidziłam instytucje fryzjera. i tak mi zostało przez lata... nawet, kiedy juz mogłam samodzielnie podejmować decyzje, co do kształtu fryzury... nigdy nie byłam zadowolona z efektu...szłam, bowiem z własna wizja.. wychodziłam wściekła.. napuszona.. niezadowolona.. rycząca z bezsinlosci.. niby włosy odrastają.. ale to, co widziałam w lustrze przez pierwsze kilka tygodni po wizycie od fryzjera.. sprawiało ze mówiłam sobie "nigdy więcej"... moja strach przed fryzjerem porównać się da chyba tylko z psychoza związana z wizytą u dentysty... ogólnie nigdy nie miałam szczęścia do eksperymentów z włosami... i tak przez chce powrotu z koloru miedzi do naturalnego blondu przez pewien okres byłam piękna marchewką.. i od tego czasu stopniowo doszłam aż do włosów czarnych.. co wielu moich znajomych uważa za najtrafniejszy kolor w moim wypadku... niemniej jednak mnie się nudzi.. wszystko.. i kolor i kształt.. dlatego tez mimo traumy kombinuje.. na początku studiów dałam się ostrzyc na krotko.. niektórzy twierdzili - fryzura twojego życia.. owszem wyglądałam nieźle.. ale po roku juz marzyłam o długich włosach...i przeżyłam jeden z największych koszmarów- zapuszczanie.. fryzury przejściowe.. czekanie aż urosną, choć centymetr. a potem znów podcinanie żeby były proste i równe.. masakra.. wtedy to zafundowałam sobie doplatane warkoczyki.. które gościły na mojej głowie przez rok (oczywiście odpowiednio często wymieniane na nowe) i to dzięki nim wróciłam do wymarzonej długości.. a dziś... dziś oczywiście moje znudzenie wykiełkowało i dopięło zenitu.. poszłam do znienawidzonego fryzjera.. pełna obaw.. jedyne, co mnie podtrzymywało na duchu to zapewnienie siostry ze chłopak jest świetny.. zresztą jej fryzura prosto spod jego nożyczek wyglądała rewelacyjnie... wiec poszłam i... REWELACJA:)..miła obsługa.. przystojny fryzjer.. tfu "stylista".. odważne ciecia... krotka konwersacja.. odprężenie relaks.. a efekt.. idealna fryzura.. trandy asymetria.. a co wiecej.. łatwa w pielęgnacji.. wprost dla leniwca.. i wyglądam w niej.. no no no.. nawet sobie się podobam.. kobieta potrzebuje zmian.. ta była/ jest strzałem w dziesiątkę:)...

 

 

on_the_edge : :
09 listopada 2004, 21:11
Jestem na etapie zapuszczania - ale to strasznie podcinanie mam za sobą, próbuję wyhodować włosy do pasa:D
moje_antidotum
09 listopada 2004, 20:46
Ja natomiast mialam traumatyczne przezycia z rozjasnianiem wlosow - nigdy wiecej.
Książę
09 listopada 2004, 19:35
hmm... ciekawe jak wygląda taka rewelacyjna fryzura... :)
09 listopada 2004, 19:08
wlasnie wlasnie, na namiary czekamy :)
kama
09 listopada 2004, 17:39
co to za \"stylista\" i gdzie?? tez potrzebuje zmiany! :)
09 listopada 2004, 16:42
moim prywatnym fryzjerem jest mama..;] bo innemu nie ufam,zresztą z moimi kręconymi włosami ciężko cokolwiek wymyśleć..

Dodaj komentarz